„Normalność jest jak utwardzona droga, wygodnie się nią idzie, ale kwiaty na niej nie rosną” – Vincent van Gogh.
Zaskakująco chyba dla wszystkich czytelników moich artykułów- bohaterem będzie nie pisarz czy poeta, ale artysta malarz.
W bibliotece znajduje się sporo wydawnictw z reprodukcjami jego obrazów, więc spokojnie mogę zaprosić do wypożyczeń. Chciałam napisać o człowieku, który za życia nie sprzedał ani jednego obrazu, a 73 lata po jego śmierci rząd holenderski zakupił je od bratanka za cenę 15,5 mln guldenów!(1963) Vincent van Gogh (bo o nim mowa)urodził się 30.03.1853 w Holandii w rodzinie pastora, zmarł 29.07.1890 w Auvers (Francja).
Twórczość artysty, której nie sposób oddzielić od jego życia, zamyka się w niespełna 10 latach. Cała jego młodość (do 27 roku życia) jest pasmem niepowodzeń świadczących o niemożności znalezienia miejsca w życiu i wśród ludzi. Niezwykle wrażliwy na ludzką nędzę i nieszczęście próbował prowadzić działalność misjonarską wśród ubogich górników w Borinage (Belgia). Nie miał jednak daru wymowy, a jego niezrównoważone usposobienie i nieuładzony tryb życia spowodowały konflikt z władzą duchowną.
Ta klęska utwierdziła go w postanowieniu zmiany życiowego powołania. Decydując się zostać malarzem, van Gogh nie odbył studiów artystycznych. Na własną rękę poznawał sztukę dawną i nową, wielbił Rembrandta i Milleta. Najpoważniejsze dzieło z tamtych lat to obraz ciemny, o zgaszonej kolorystyce- „Jedzący ziemniaki”. Przez cale życie Vincenta nieocenioną i niezawodną pomocą służył mu młodszy brat Theo. On to do śmierci utrzymywał artystę, dostarczał mu farb i płócien.
Toteż z tego powodu Vincent czuł się winny i pisał do Theo: „Nie mogę nic na to poradzić, że moich obrazów niepodobna sprzedać. Nadejdzie jednak dzień, kiedy okaże się, że są one więcej warte niż kosztowały, że są czymś więcej niż ceną farb i mego nędznego życia”. „Czuję tak wielką potrzebę malowania, że jestem zdruzgotany psychicznie i wyczerpany fizycznie, właśnie dlatego, że nie mam innego sposobu, by zwrócić ci kiedykolwiek wydane pieniądze”. I jeszcze: „Gdybym mógł kiedyś dowieść, że nie zubożyłem mojej rodziny przyniosłoby mi to ulgę. Teraz bowiem czuję wielkie wyrzuty sumienia wydając pieniądze, które się nie zwracają”.
Theo pracował w handlu obrazami w Paryżu. Dzięki niemu Vincent spędził 2 lata w stolicy Francji (1886-1888), poznał m.in. Gauguina i przyswoił sobie malarskie innowacje impresjonistów. Jego malarstwo zmieniło się- brunatną tonację zastąpiła jasna, barwna. Chłopskie postacie i wiejskie pejzaże zniknęły na rzecz paryskich przedmieść, restauracji, kawiarnianych ogródków.
Pomimo artystycznych znajomości i przyjaźni van Gogh nie odnalazł się w paryskim środowisku. Był konfliktowy, wybuchowy i trudny do zniesienia nawet dla najbliższych. Wyjechał więc na południe Francji, do Arles, aby, jak pisał do brata: „Widzieć inne światło, silniej świecące słońce”. Intensywne kolory służą mu do „wyrażania”: „Za pomocą czerwieni i zieleni starałem się wyrazić straszliwe namiętności ludzkie”. A w liście do siostry Wilhelminy pisze: „Im bardziej staję się brzydki, stary, zły, chory i biedny, tym bardziej pragnę się pomścić, dając kolor świetlisty, jaśniejący”.
W Arles van Gogh malował bardzo intensywnie: okoliczne krajobrazy, nocną kawiarnię, ludzi, którzy zgodzili się mu pozować, własny pokój, proste sprzęty, kwiaty- w tym wielokrotnie słoneczniki, które miały stać się najdroższymi obrazami świata. W liście do Theo: „Gauguin lubi ogromnie te słoneczniki, powiedział mi kiedyś- „Tak, to jest kwiat”.
Malował też siebie samego, stworzył około 30 autoportretów- przejmujący zapis przemian swej twarzy niszczonej przez chorobę i cierpienie.
Dzięki skromnym środkom otrzymanym od brata zakupił w Arles dom-pracownię z myślą o utworzeniu tam artystycznej wspólnoty. Gdy jednak po miesiącach oczekiwań zjawił się tam Gauguin, między artystami szybko doszło do napięć i konfliktu- Gauguin wyjechał, a van Gogh w ataku furii odciął sobie ucho. Trafił wtedy do zakładu dla nerwowo chorych w Saint-Remy. Pomiędzy coraz częściej nawracającymi atakami choroby van Gogh gorączkowo malował. „Pracuję jak potępieniec”- pisał do brata.
Paraliżujący lęk przed nawrotami choroby psychicznej, długie stany otępienia po napadach przeplatały się z okresami rozpaczliwej nadziei na wyzdrowienie. Ówczesne malarstwo van Gogha odbija te dramatyczne wahania nastrojów. Krajobrazy są rozchwiane od podmuchów mistralu. Falują cyprysy, wiją się gałęzie sosen i pnie drzew oliwnych, pulsuje bijące z obrazów słońce, lecz są także pejzaże zgaszone przygnębieniem i lękiem.
Po nieudanej próbie samobójczej Vincent uciekł raz jeszcze – na północ Francji. Ostatnie miesiące życia spędził w Auvers. Tam latem 1890r., wyszedłszy samotnie w pole, zabił się strzałem z rewolweru.
Wiele obrazów Vincenta van Gogha jest wyrazem spotęgowanego nadwrażliwą psychiką artysty, ekstatycznego zachwytu pięknem świata: słońca, gwiazd, błękitu nieba, kwitnących sadów, dojrzałych zbóż. Być może tu leży przyczyna późniejszej popularności obrazów tego mistrza. Ten niezdolny do życia, nie marzący o sukcesie artysta, wierzył, że nadeszła epoka odrodzenia sztuki.
Sam najpiękniej określił swoją rolę: „Myślę często o tym, że jeśli sam nie osiągnę sukcesu, wierzę, że to, nad czym pracowałem, będzie kontynuowane w przyszłości. (…) Czuję, że z ludźmi jest jak ze zbożem, jeśli nie wzejdziesz jako ziarno, przemielony staniesz się chlebem”.
Newsa przygotowała: p. prof. Aneta Kupczak.